Niebo szare bardziej niż rzeczywistość wisi
ciężko, nie chcąc spaść, dmie w ulice zimnym wiatrem, tańczą brudne liście.
Obserwuje z chłodnego, marmurowego parapetu jak ludzie przelewają się przez
ulicę, wydeptując chodniki z punktu A do B.
Ja wiszę w swoim punkcie krytycznym,
opierając czoło o zimną szybę, która nie studzi nic, światła rytmicznie
odbarwiają się z jednego koloru w drugi, zielone, pomarańczowe, czerwone,
zielone, pomarańczowe, czerwone, zielone, pomarańczowe, czerwone i tak bez
końca. Autobus wypluwa pasażerów na przystanku i zaraz kolejni pakują się do
jego ciepłego wnętrza, wypełnionego błotem pośniegowym i zmieszanym zapachem
ludzkiego potu, perfum i innych znaków, według których tu ponoć jest jakieś
życie.
Widzę twoją sylwetkę, szybko przemykasz
slalomem między nimi, mijając sprawnie i szybko ciała niemal martwe. Prawie
czuje twoje ręce gdzieś w pobliżu karku, badające skrupulatnie fakturę skóry.
Głos, który miękko łamie ciszę na pół i na ćwierć, wsypując słowa w uszy, do pełna.
Lubię twoje milczenie, kiedy bezkarnie mogę
się domyślać słów, odczytywać emocje z zakrzywienia brwi, liczyć czy może
bardziej, czy jednak mniej. Uprawiamy komunikację pozawerbalną godzinami, siląc
się, by spojrzenie miało dźwięk, chropowaty i niski, drapiący w gardle.
Przeczesujesz palcem moje włosy dokładnie, jakby na ich końcach ukryte były
myśli.
Lubię chłód twoich rąk, chować się w nich,
kiedy wszystko jest dobrze i kiedy wszystko pieprzy się, wszystko jedno,
przecież wyciągniesz mnie z każdego doła, nawet tego, który sama sobie wykopię,
drążąc życie bez sensu, bo ten, schował się gdzieś na dnie. Lubię cię smakować,
między gorzką nutą wódki, mieszacie mi się. Lubię, kiedy cicho tańczy dym wokół
nas, powoli głaszcząc zarumienione alkoholem policzki.
Wszystkie rozmowy, które zaprowadziły nas
od zmierzchu po świt, który był tak bardzo nieistotny, bo równie dobrze mógłby
zatrzymać się czas. Bezbarwne popołudnia, kiedy badaliśmy krzywiznę ścian, nie
szukając tam niczego, bo nie potrzebowaliśmy nic. Zawiesiliśmy między sobą
milczenie jak kładkę nad przepaścią zwaną ja i ty.
Patrzę na ciebie, jak szybko przeskakujesz
dziury w chodniku, podnosisz głowę, uśmiech głaszcze mnie przez szybę i powoli
się rozwiewasz, jak mgła, nie ma cię.
Tęsknie.
Kimkolwiek jesteś i gdzie.
piękne i takie melancholijne
OdpowiedzUsuńPiękne, choć smutne.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
VANILLAMADNESS.com
ojeej, jakie smutne :(
OdpowiedzUsuńhttp://justlovemagic.blogspot.com/
melancholijne i takie pełne tęsknoty za tym szczególnym KIMŚ
OdpowiedzUsuń