photo moda_zps80a088f8.jpg  photo art_zps34be7ee8.jpg  photo bookkopia_zps859ae36a.jpg  photo Beznazwy1kopia_zps00c4458c.jpg  photo tekstykopia_zpsd32a1574.jpg  photo dom_zps47b17e93.jpg  photo lifestyle_zpsb46220d1.jpg  photo bkopia_zpsd98d996f.jpg  photo Beznbsptytu1420ukopia_zps2bc89d34.jpg

 

08 stycznia 2016

Gdzie

Niebo szare bardziej niż rzeczywistość wisi ciężko, nie chcąc spaść, dmie w ulice zimnym wiatrem, tańczą brudne liście. Obserwuje z chłodnego, marmurowego parapetu jak ludzie przelewają się przez ulicę, wydeptując chodniki z punktu A do B.

Ja wiszę w swoim punkcie krytycznym, opierając czoło o zimną szybę, która nie studzi nic, światła rytmicznie odbarwiają się z jednego koloru w drugi, zielone, pomarańczowe, czerwone, zielone, pomarańczowe, czerwone, zielone, pomarańczowe, czerwone i tak bez końca. Autobus wypluwa pasażerów na przystanku i zaraz kolejni pakują się do jego ciepłego wnętrza, wypełnionego błotem pośniegowym i zmieszanym zapachem ludzkiego potu, perfum i innych znaków, według których tu ponoć jest jakieś życie.


Widzę twoją sylwetkę, szybko przemykasz slalomem między nimi, mijając sprawnie i szybko ciała niemal martwe. Prawie czuje twoje ręce gdzieś w pobliżu karku, badające skrupulatnie fakturę skóry. Głos, który miękko łamie ciszę na pół i na ćwierć, wsypując słowa w uszy, do pełna.

Lubię twoje milczenie, kiedy bezkarnie mogę się domyślać słów, odczytywać emocje z zakrzywienia brwi, liczyć czy może bardziej, czy jednak mniej. Uprawiamy komunikację pozawerbalną godzinami, siląc się, by spojrzenie miało dźwięk, chropowaty i niski, drapiący w gardle. Przeczesujesz palcem moje włosy dokładnie, jakby na ich końcach ukryte były myśli.

Lubię chłód twoich rąk, chować się w nich, kiedy wszystko jest dobrze i kiedy wszystko pieprzy się, wszystko jedno, przecież wyciągniesz mnie z każdego doła, nawet tego, który sama sobie wykopię, drążąc życie bez sensu, bo ten, schował się gdzieś na dnie. Lubię cię smakować, między gorzką nutą wódki, mieszacie mi się. Lubię, kiedy cicho tańczy dym wokół nas, powoli głaszcząc zarumienione alkoholem policzki.

Wszystkie rozmowy, które zaprowadziły nas od zmierzchu po świt, który był tak bardzo nieistotny, bo równie dobrze mógłby zatrzymać się czas. Bezbarwne popołudnia, kiedy badaliśmy krzywiznę ścian, nie szukając tam niczego, bo nie potrzebowaliśmy nic. Zawiesiliśmy między sobą milczenie jak kładkę nad przepaścią zwaną ja i ty.

Patrzę na ciebie, jak szybko przeskakujesz dziury w chodniku, podnosisz głowę, uśmiech głaszcze mnie przez szybę i powoli się rozwiewasz, jak mgła, nie ma cię.

Tęsknie.


Kimkolwiek jesteś i gdzie.

4 komentarze:

Dziękuję za komentarze.
Spam jest notorycznie ignoruje
Kara